sobota, 31 maja 2014

Rozdział 11 – A Ciebie jutro widzę w LA.

            Wykąpaliśmy Drewa, po czym Jus położył go spać w moim dawnym pokoju. Natomiast my udaliśmy się do dawnej sypialni moich rodziców, gdzie od razu rzuciłam się na łóżko, a Jus położył się obok mnie i mocno się do mnie przytulił.
            Rano obudził nas Drew, który wskoczył nam do łóżka. Niechętnie wstałam i zeszłam na dół, aby przyrządzić jakieś śniadanie. Na szczęście wczoraj w drodze powrotnej od Jusa rodziny wstąpiliśmy do sklepu. Zaczęłam smażyć amerykańskie naleśniki.
            Moje dwa łakomczuchy od razu znalazły się w kuchni i czekali na swoje porcje. Justy oczywiście próbował rozkojarzyć mnie całując moją szyję, ale tym razem mu się to nie udało.
            Od czasu tamtego zajścia z przed trzech lat, po którym spędziłam miesiąc w szpitalu walcząc o życie swoje i dziecka takie zagrania Jusa mnie bardziej denerwowały niż sprawiały radość.
            − Justin przestań w tej chwili. – Powiedziałam surowym głosem.
            Wiedziałam, że sprawiam mu tym ból. Wiedziałam, że trzy lata cierpliwie czekał, że może w końcu wrócę do dawnej formy psychicznej. Wiedziałam, że nie mogłam go dłużej trzymać w tej niepewności. Wiedziałam, że zależy mu na mnie i naszym synu. Jednak przede wszystkim wiedziałam, że on nie da rady tak długo wytrzymać, jeśli nic się nie zmieni, a nie zmieni się na pewno, bo każda czułość z jego strony przywraca bolesne wspomnienia.
            Justin odsunął się ode mnie i usiadł przy stole z posępną miną. Nie chciałam, żeby przeze mnie cierpiał. Sprawiając ból jemu sprawiałam ból samej sobie.
            Chwilę później podałam śniadanie moim chłopakom a sama poszłam na górę. Zamknęłam się w sypialni, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Gdy się trochę uspokoiłam wstałam z łóżka, wyjęłam ze swojej torby czyste ubrania i poszłam do łazienki. Obmyłam twarz chłodną wodą i zaczęłam się malować, aby zakryć zaczerwienia po płaczu.
            Ubrałam na siebie rurki w kolorze kawy z mlekiem, różową tunikę w kratę oraz kolorowe sandały na obcasie.
            Schodząc po schodach usłyszałam dzwonek do drzwi. Jednak na dole było cicho. Ze swojego dawnego pokoju usłyszałam piski Drewa. Więc Justin i mój mały synek byli właśnie w tym pokoju.
            Oczywiście obaj byli tak zajęci, że nie słyszeli, jak ktoś dzwoni do drzwi. Zeszłam na dół, gdy otworzył drzwi zobaczyłam Ryana i Chaza. Od razu wpuściłam chłopaków do środka.
            − Wejdźcie do salonu, a ja zaraz pójdę po Justina. – Powiedziałam z powagą wypisaną na twarzy.
            Weszłam znów na górę i weszłam do swojego dawnego pokoju. Na widok Justina, który przebierał naszego małego księcia szeroko się uśmiechnęłam.
            − Justy idź się ubierz ktoś czeka na Ciebie na dole. – Powiedziałam poważnym tonem i znów powróciłam do tego poważnego wyrazu twarzy, który od rana gościł na mojej twarzy.
            Mój narzeczony spojrzał na mnie z bólem w oczach, jednak nic nie powiedział. Wiedziałam, że nie chciał się ze mną kłócić, więc wstał i poszedł do sypialni, gdzie zamknął za sobą z trzaskiem drzwi.
            Podeszłam do Drewa i skończyłam go ubierać. Mój maluszek spojrzał na mnie ze smutkiem wypisanym na twarzy.
            − Mami, ciemu nie jubiś tati? Ziafsie sie uśmiejałaś, dy psijeździał, a tejaź jesteś na niego źła. <czyt. Mamo, czemu nie lubisz taty? Zawsze się uśmiechałaś, gdy przyjeżdżał, a teraz jesteś na niego zła.> – Powiedział prawie z płaczem Drew.
            − Kochanie nie jestem zła na tatę. Mały po prostu są rzeczy, których nie jestem w stanie Ci wytłumaczyć, a twój kochany tatuś ich nie rozumie i to na nie jestem zła. A teraz chodź poczytam Ci jakąś bajkę. – Powiedziałam z uśmiechem.
            Dreedree od razu położył się na łóżku, a ja poszłam do sypialni po jego książeczkę z bajkami. Justin stał akurat tyłem do drzwi i zakładał bluzkę. Gdy ujrzałam jego mięśnie o mało nie ugięły się pode mną nogi. Kochałam go. Naprawdę kochałam Justina i zależało mi na tym, aby był szczęśliwy, ale wiedziałam, że ze mną nie będzie mu to dane. Nie po tym, co przeżyłam trzy lata temu.
            Wiedziałam, że Drew marzy o młodszym rodzeństwu, bo słyszałam, jak kilka razy pytał o to Justina. Jednak wiedziałam, że ze mną Justin na pewno nie będzie miał więcej dzieci. Nie dlatego, że nie mogłam ich mieć, przecież w końcu urodziłam Drewa, ale z tego powodu, że miałam blokadę psychiczną.
            Wyjęłam z torby książeczkę z bajkami i poszłam do pokoju, w którym czekał na mnie Dreedree. Wiedziałam, że Jus zauważył moje przyjście, ale bał się do mnie odezwać.
            Położyłam się obok swojego synka i zaczęłam czytać mu bajkę. Po chwili malec usnął, więc zeszłam na dół, aby nalać mu soku do kubka, który postawiłam na szafce nocnej przy łóżku.
            − Amy dołączysz do nas? – Spytał radosny Ryan.
            Wiedziałam, że nie widziałam się z chłopakami trzy lata, ale nie mogłam tam siedzieć. Nie mogłam siedzieć i patrzeć, jak chłopak, którego kocham cierpi z mojego powodu.
            − Może później na razie muszę zadzwonić do rodziców. – Skłamałam, bo nie chciałam, aby któryś z nich poznał prawdę.

* Justin *

            Nie rozumiem, co dzieje się z moją narzeczoną. Odkąd rano pocałowałem nią w szyję stała się taka oschła, oziębła, obojętna. Nie wiem. Nie wiem, jak mam to nazwać. Przecież wiem, że mnie kocha, ale dlaczego ona się tak zachowuje.
            Dopiero, co nią odzyskałem, przecież wróciła do siebie po tym wszystkim, co się stało w Los Angeles trzy lata temu. A może mi się tylko wydawało?
            Nagle przyszli Ryan z Chazem. Dość długo siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy. Nagle rozmowę przerwał nam dźwięk mojego telefonu. Gdy spojrzałem na wyświetlacz okazało się, że dzwonił mój menadżer.

/Rozmowa telefoniczna: J- Justin, S- Scott/

J: Czego? – Powiedziałem chyba za ostro, bo moi przyjaciele spojrzeli na mnie ostrzegawczym wzrokiem.
            S: Młody, gdzie Ty jesteś? Miałeś być już w LA. Masz duet do nagrania z Seleną. Poza tym za tydzień masz koncert. Więc pytam się ostatni raz, gdzie Ty kurwa jesteś? – Powiedział wściekły Scott.
            J: Jestem w Kandzie z Amandą i Drewem. Jutro lecimy do Atlanty i za cztery dni będę w domu. – Powiedziałem niepewnie.
            Tak naprawdę nie miałem pojęcia, co planuje moja ukochana.
            S: Nie Bieber nie jedziesz do żadnej Atlanty. Jeśli twoja laska chce jechać niech jedzie sama, a Ciebie jutro widzę w LA. Bez gadania. – Powiedział ostro i się rozłączył.

/Koniec rozmowy telefonicznej/

            Ludzie i co ja mam zrobić? Boję się powiedzieć Amy, jak wygląda sytuacja, bo wiem, że nie wróci do LA, a ja mam już dość bycia ciągle z dala od własnego dziecka.
            Przecież to nie może trwać wiecznie. Co jeśli jednak może? Nie chce stracić ani synka, ani swojej narzeczonej.
            Zbliżał się wieczór. Drew cały czas siedział z Amy u góry i nie miałem pojęcia, co oni tam robią.
            Moi przyjaciele opuścili już dawny dom mojej narzeczonej, więc poszedłem zobaczyć, co robią moje dwa skarby. Dreedree leżał już wykąpany w łóżku i spał w najlepsze.
            Poszedłem, więc poszukać Amandy. Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem nią leżącą w łóżku. Była cała zapłakana. Tylko pytanie, dlaczego?


Czytasz = komentujesz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz